Nie bardzo wiem, co miałabym robić z tą młodziutką terapeutką. Nie mam nic do niej, jest w miarę spoko. Ale co ja mam z nią robić? Nie chce mi się z nią gadać, nie wiem o czym, nie czuję potrzeby. I przede wszystkim mam poczucie, jakbym z własną córką miała rozmawiać ;D Sorry, no jakoś nie idzie mi, choć naprawdę staram się zachować otwartość w temacie.
Do tego daleko, muszę się spinać i zapinkalać hektar na jakieś peryferia. Zabieram mi to kawał czasu pracy i generuje stres, bo się nie wyrabiam potem z niczym.
To już ta poprzednia kobieta bardziej do mnie przemawiała, choć też narzekałam. Wygląda to tak, że każda kolejna osoba, to coraz gorzej i wg mnie większy bezsens. Pewnie to ze mną coś nie tak, bo tak zwykle wychodzi, że to "moja wina". Kusi mnie czasem, żeby zapytać tego terapeutę, czy mogę się z nim spotkać, tylko po to, żeby się przekonać, czy faktycznie to ze mną tak chujowo, czy może jednak kwestia terapeuty... Ale pomijając, że nie wiem, czy można, to wydaje mi się to głupie. Ale już sama nie wiem.
Hm.
A tymczasem dla śmieszności, mam poważną ofertę kształcenia się w terapeutycznym kierunku ;D Luzik, nie podejmę się.