Z racji tego, że mój życie najprawdopodobniej w tym roku dobiegnie końca, chciałem tutaj opisać pewne wydarzenie, które sprawiło, że jestem tym kim jestem.
Ostrzegam, że historia jest dosyć makabryczna.
W 2003 roku poszedłem do nowej szkoły. Zaczynałem gimnazjum i poszedłem do tej samej placówki, gdzie moja starsza siostra uczyła się w liceum. W tamtym momencie byłem jeszcze bardzo żywiołowym dzieciakiem, który większość czasu spędzał na dworze. Miałem bardzo dobre oczekiwania w stosunku do nowej szkoły, okazało się, że się bardzo myliłem. 3 lata gimnazjum w tej szkole to było piekło na ziemi. Zaczęło się niewinnie. Od szturchańców, wyśmiewania się z mojego nazwiska, wyglądu, niskiego wzrostu, mniejszych lub większych złośliwości. Ale to eskalowało, aż w końcu interweniowała moja mama.
Szkoła i moja rodzina stwierdziła jedna, że ona jak i ja jesteśmy przewrażliwieni i powinienem sam poradzić sobie z tym problemem, co też próbowałem robić. Od tej pory uznałem też, że nie ma sensu nikogo prosić o pomoc i n a pytania jak tam w szkole mówiłem, że jest ok.
Na tym etapie jednak znęcała się nade mną nie tylko moja szkoła, ale także wuefista oraz dwie starsze klasy. Mieli pewne nieprzyjemności ze względu na interwencję mojej mamy i postanowili się zemścić. No i pewnego dnia w maju 2004 roku klasa przyszła do mnie, że chcą się ze mną pogodzić. Zaprosili mnie na tak zwaną metę w przerwie między lekcjami. Meta to był taki budynek, a w sumie sama piwnica po rozbiórce bloku, gdzie sprzedawano uczniom alkohol. Poszedłem tam, okazało się, że było tam łącznie z 40 osób. Jak ich zobaczyłem chciałem uciec, ale złapano mnie, ściągnięto mi spodnie i bieliznę no i spenetrowano mnie. Prawdopodnie jakimś kijem od szczotki czy czymś podobnym - nie przyglądałem się. Po wszystkim podszedł do mnie chłopak ze starszej klasy, największa patologia w szkole. On nie zdawał kilka razy, miał chyba z 17 lat. Powiedział, że jak komuś powiem to mnie potnie, ale jeżeli nie to będą dla mnie od tej pory względnie mili.
Ja byłem w szoku. Nie odzywałem się. Jak mnie puścili, chciałem założyć spodnie i bieliznę, ale zakręciło mi się w głowie i upadłem. Wtedy posadzili mnie pod ścianą, dali mi jakiś alkohol i chyba mentosy żeby było mniej czuć. Miałem nie wracać na lekcje. Przeczekałem kilka godzin, i poszedłem na szkolny autobus. Z racji późnej pory roku było mało osób, mojej siostry też nie było w szkole. Kręciło mi się w głowie i czułem wilgoć, nogi miałem jak z waty. Jak wróciłem do domu powiedziałem że źle się czuje i muszę się położyć. Całą bieliznę i spodnie miałem we krwi. Spakowałem to w worek, schowałem pod łóżko i wyrzuciłem do śmietnika poza domem przy najbliższej okazji. Wkładem sobie papier toaletowy, żeby zatrzymać krwawienie. Krew leciała mi kilka dni jeszcze, zawroty głowy też tyle trwały. Było mi niedobrze i w ogóle nie spałem. Mama myślała, że jestem chory więc pozwoliła mi zostać w domu.
Zmieniłem się. Od tej pory przestałem praktycznie wychodzić z domu poza szkoła czy później pracą.
Stopniowo zapomniałem o całej sytuacji. Pamiętałem i poruszałem na terapiach tylko temat znęcania się. Tak było do 2015 roku. W miejscu dawnej szkoły został otwarty ośrodek dla trudnej młodzieży. W tym roku była dosyć głośna sprawa zgwa#cenia wychowanka ośrodka przez innych w podobny sposób, jak mnie. To spowodowało, że o wszystkim sobie przypomniałem.
Nie potrafiłem jednak o tym mówić. Psychiatrzy odsyłali mnie do terapeutów - mężczyzn z jakiegoś powodu, a ja z nimi nie byłem w ogóle w stanie o tym rozmawiać. Pierwszy raz opowiedziałem o wszystkim psychiatrze w kwietniu tego roku.