Dobrych kilka lat temu zaszłam w ciążę z mężem. Niechcianą, wręcz wybitnie niechcianą. Jednak po długich namysłach i rozważaniach zaparłam się w sobie i stwierdziłam, że spróbuję, a może rzeczywiście pokocham dziecko. Niestety nie było tak pięknie. Ciążą wymęczyła mnie do maksimum możliwości. Jednak najgorszy był poród, nie poszło gładko, były poważne komplikacje, czego konsekwencją była niepełnosprawność syna. Przyznam, że to już do reszty zrujnowało moje życie. Od początku nie potrafiłam pokochać syna. Starałam się, opiekowałam, ale czułam, że mnie to przerasta i najchętniej cofnęłabym czas. Jednak czas leciał, trochę się przyzwyczaiłam do swojej nowej roli, ale nie ukrywam, że działałam mechanicznie, nie z uczuć.
Problemy zaczęły się pojawiać, gdy syn dorastał. Przez niepełnosprawność potrzebował masę czasu na przyswajanie informacji, a i tak nie zawsze to działało. Wytłumaczenie mu czegokolwiek graniczyło z cudem, mimo usilnych starań moich i męża. Już wtedy po raz pierwszy pojawiały mi się myśli, aby odejść, zniknąć, odciąć się od tego wszystkiego. Mąż dolewał oliwy do ognia, gdy przyłapywałam go na zdradach i tylko obserwowałam, jak zwiększa jego grono "koleżanek". Miałam dość zarówno syna, jak i męża. W pewnym momencie coś we mnie pękło, gdy zobaczyłam jak mój 5-letni syn znów dla zabawy dusi naszego kota, mimo że od lat był uczony, że tego nie wolno robić. Po prostu się spakowałam, włożyłam kota do transportera i usiadłam w salonie czekając, aż mąż wróci z pracy. Gdy wrócił, pachnąc kolejnym, jeszcze mi nieznanymi damskimi perfumami, powiedziałam mu, że muszę pilnie wyjechać do rodziny i wrócę jutro. Nie wzbudziło to w nim podejrzeń, nawet fakt, że zabieram też kota potraktował obojętnie. W sumie ciężko się dziwić, skoro SMS-y z nową koleżanką tak go absorbowały, że świat wokół dla niego nie istniał.
Po prostu wyszłam. I faktycznie pojechałam do rodziny. A na myśli mam siostrę, zagranicą. Wsiadając do samolotu czułam się jak najszczęśliwsza osoba na świecie, wiedziałam, że nie zamierzam więcej wracać do męża i dziecka. Siostra zrozumiała sytuację, pomogła mi. Na pewien czas nawet pozwoliła się zatrzymać u niej, zanim usamodzielnię się w nowym kraju. Ale do Polski i tak musiałam wrócić na chwilę. Na rozprawę rozwodową chociażby. Zrzekłam się też praw do dziecka i jedyne co robię, to płacę alimenty. Czy żałuję? Absolutnie nie. Mija drugi rok, a ja jestem w końcu szczęśliwa. Nie tęsknię za synem, nigdy go nie kochałam. Do męża czuję jedynie żal. Teraz jest mi znacznie lepiej.