Taka daleka droga do spokoju..
Błądzę wieczną otchłanią, ona zabiera mi szczęście bezpowrotnie, bez ostrzeżenia..
Pochłania mnie ostatecznie..
Moje wnętrze poczarniało..
Tułam się w pojedynke, nie mając do kogo otworzyć ust...
A przecież czasem każdy potrzebuję odrobiny drugiego 36'6...
Przytaczająca codzienność, każdego dnia otwiera mi coraz bardziej już otwarte rany, sypie solą- a ja przecież boję się jutra..
Przez wędrówkę zwaną życiem podążam w osamotnieniu..
Jak włóczykij..
Tylko gubię się..
Czuję się jak szaleniec w otoczeniu tych zaprogramowanych kukiełek..