Moja ostatnio dobitnie wyraziła to, co od dawna podejrzewałam, mianowicie że mam się zachowywać tak jak ona, bo ona jest zajebista w kontaktach z ludźmi, skuteczna, a ja niewydarzona i nie mam prawa być taka, jaka jestem, bo nie jestem taka jak ona. Tylko że ja zawsze umierałam z zażenowania, kiedy ona okazywała te swoje kompetencje społeczne w praktyce. Był to zlepek poniżania się i jednoczesnego okazywania wyższości nad rozmówca, podwójne komunikaty, używanie mnie jako narzędzia, np. "moja córka mówi..." i tutaj padało coś żenującego, totalna manipulacja, której celem było często tylko "oczarowanie" kogoś, kto miał u niej autorytet, to mogła być nawet zakonnica xd. Starałam się unikać przez kilka ostatnich lat pojawiania się z nią w sytuacjach społecznych, ale ostatnio złapałam się w pułapkę. W ogóle doszłam do wniosku, że może nawet nie mam autyzmu, tylko po prostu tak bardzo nie chcę być taka jak ona, że represjonuje w sobie każdy impuls, który mógłby doprowadzić do tego, że zacznę rozmawiać z ludźmi w taki fałszywy sposób.
Moje dziecko jest jakimś obiektem nieakceptowalnym. W tym sensie, że ona deklaruje, że chciałaby mi pomóc (to też niedawno wyraziła, że uważa się na kogoś bardzo altruistycznego, który jest gotów pomagać wszystkim, a najbardziej tym, którzy nie proszą o pomoc, bo są według niej nieśmiali, a moim zdaniem w rzeczywistości nie potrzebują od niej pomocy), ale zawsze potem dostaję jakieś komunikaty krytykujące moją córkę z idiotycznych powodów, więc unikam takiej pomocy.