Moja matka z rana się dowaliła, że drzewo trzeba wyciąć. Mamy takie pochylone, wzmocnione linami i podpórka. Już 8 lat tak stoi, bo ona od 10 lat chce wycinać. Dziś jak zwykle, to ona zapłaci, to ona wezwie kogoś.
Dlaczego?
Bo jej się śniło, ze drzewo się zwaliło. Kurwa! Yes, matce się śniło, lecimy wycinać.
Ja nie mówię, drzewo faktycznie może być do wycięcia, bo z roku na rok coraz bardziej się pochyla, a ciężko trzymac na tym mikroogrodku coś takiego. Ale nie będę wycinać, bo jej się śniło i bo tak jej się podoba.
Potem jeszcze się nasluchalam o tym, że trzeba skosić, bo ta koniczyna przekwitła i gnije...
Nie mam żadnych cieplych uczuć do tej kobiety. Nie z racji drzewa czy trawy oczywiście, bo to tylko jakieś ziarenko piasku w morzu całego życia. Ona zawsze za wszelką cenę nawet drobna rzecz, ltora lubię chce zniszczyć. Bo ona wie najlepiej! Nie ma że uszanuje cudze zdanie, a tym bardziej moje.
Czułam, że szuka czegoś, co by się dowalić. Od paru dni nie mogła sobie miejsca znaleźć. Mam teraz pierdylion spraw, które naprawdę są poważne, a jej się śniło, więc tak trzeba zrobić.
I odpalą mi to dziecinny schemat, w tym całym stresie, dwutygodniowej bezsenności jeszcze tą kobieta musi się przyczepić...
Mój chłop oczywiście, skoro on ma jakiś jeden stres, to już ma paraliż wszelaki. 10 min roboty go przerasta...