Przesadzasz.
Inni mają gorzej i jakoś żyją, dają sobie radę.
Trzeba się cieszyć tym, co masz.
Zawsze może być gorzej.
Z takim nastawieniem to niczego na pewno nie osiągniesz.
Musisz się po prostu wyluzować, po co się spinasz?
No.
Po tylu latach słuchania tego, głupio mi iść do lekarza, bo pewnie przesadzam, żę coś mnie napierdziela. No to nie chodzę. Może przez to nabawię się poważnego stanu. Trudno, taki lajf. Co umiem, leczę se sama.
Nigdy nie twierdziłam, że mam najgorzej. Jeśli ktokolwiek to tak odbierał, to widocznie błąd w moim przekazie. Zawsze twierdziłam, że ja sobie fatalnie radzę, choć wcale nie mam najgorzej. Że właśnie - inni mają gorzej, jakoś żyją, dają radę, a ja nie. To był i jest mój problem - że wbrew logice, ja nie ogarniam tego, co wydaje mi się tak naprawdę proste. Nie umiem w żyćko i nadal nie wiem dlaczego.
Zawsze się bałam, że będę dla kogoś toksyczna, czy męcząca. Dlatego większość relacji trzymałam na dystans. A i tak mi nie wyszło, bo osoba, którą polubiłam kiedyś mi powiedziała, że wkurzało ją, że przedstawiam swoje życie jako najgorsze. Nie sądziłam, że to tak wygląda, a na dodatek, tak naprawdę chciałam tej osobie pokazać, że jej sytuacja ma wiele plusów, za którymi np. ja tęsknię i w zasadzie to trochę jej zazdroszczę tego, czego ona nienawidzi. A wyszło jak zwykle chujowo. We święta mi się to przypomniało, bo choć minęło kilka lat, nadal mnie gryzie.
Ale od tamtej pory wiele się zmieniło.
Mogę się chwalić, osiągnęłąm level, do którego zawsze chciałam dotrzeć.
Z nikim nie gadam. Nikt nic o mnie nie wie. Nawet bliskie mi osoby nie mają pojęcia, jak się tak naprawdę czuję, co mnie boli, co mnie gnębi. Znajomych mam garstkę, głównie takich ze względu na dziecko. Z nimi gadam o pierdołach. Czasem na forum pojęczę sobie na jakiś błahy temat, który mnie gnębi. Bo o tym, co mnie faktycznie wyniszcza i tak nikomu bym nie powiedziała. Wstydzę się.
Nie jestem zatem dla nikogo ciężarem. Nie jestem dla nikogo toksyczna. Nikomu się nie narzucam. Nikomu nie psuję nastroju. Jestem pozytywna albo co najmniej neutralna w rozmowie. Uśmiecham się, jeśli tylko mogę. Jestem uprzejma, czasem może trochę się rozpędzę z gadaniem o sobie, ale to takie tylko pierdoły, mało ważne. Jak się opamiętam, zaraz spływam i się hamuję.
Więc chyba już jest ok? Od kilku lat żyję sobie w ten sposób. Tak myślę, że też chyba bardzo nie dokuczyłam nikomu, bo wystarczyło mnie trochę olewać i ja nigdy nie naciskałam. Znikałam tak, jak ktoś sugerował. Nikt poza osobami, z którymi mieszkam i tak by nie zauważył, że zniknęłam.
Zawsze doceniam to, co mam i trzęsę się ze strachu, że będzie gorzej. Zawsze. Od lat męczę się z lękami, które mnie wykańczają nocą.
Ale mimo nastawienia zdarzało mi się osiągać jakieś cele. Bardziej mnie dołowało to gadanie, niż moje nastawienie.
A gdybym umiała się wyluzować, to dawno temu bym to zrobiła.
Wyrzyg taki. Idę naprawiać suszarkę. Tydzień bez awarii to byłby wielki szok.
Po cieknącym kranie (pikuś), rozwalonych lampach (olać) i zapsutym aucie (trochę gorzej), przyszedł czas na suszarkę, która choć chujowa, to jednak ułatwiała mi życie. Więc idę naprawiać, możę umrę przy tej okazji. Oby,