Jutro moja kolejne podejście do psychoterapii. Półtora miesiąca po wyjściu ze szpitala, ale mam nadzieję, że to już ostatnie i nareszcie wypali.
Najpierw umówiłam się do poradni przy szpitalu psychiatrycznym (szukałam na NFZ, bo nie stać mnie na prywatną i tak już muszę korzystać z prywatnych wizyt u lekarzy czy badań; np. ostatnie badanie ENG cztery stówki).
Myślałam, że to będzie psychoterapeutka. Trafiłam na bardzo młodą psycholożkę. Chyba ją przygniotłam swoim nieszczęściem, bo sama sugerowała mi szukanie kogoś innego, tłumacząc się tym, że nie ma wolnych terminów i mogłybyśmy się spotykać raz w miesiącu, a to za rzadko.
Tak czy inaczej, nie złapałam z nią kontaktu i sama uznałam, że muszę się rozejrzeć za kimś innym.
Udało mi się w końcu umówić na terapię w centrum kryzysowym. Niestety okazało się, że trafiłam na mężczyznę psychoterapeutę, a ja akurat potrzebuję teraz kobiecej energii. Wytłumaczyłam mu to jakoś, zrozumiał, obiecał pomóc. Niestety nie udało mi się umówić do żadnej z dwóch terapeutek, do których chodziliśmy tam kiedyś z Wojtkiem na terapię par. Standardy im nie pozwalają. Trudno :(
Po dwóch spotkaniach z tym terapeutą zaczęłam się nawet do niego przekonywać, choć za dużo mówił, ciężko mi się było przebić z tym, co sama miałam do powiedzenia. Mimo wszystko wciąż wolę spotkania z kobietą. No więc jutro zaczynam. Wychodzi na to, że do trzech razy sztuka. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się zacząć tę terapię.