Niby drobiazg, a napędza mi poczucie stresu i wstydu.
Jutro dziecek zaproszony na urodziny, oczywiście, gdzieś tam za wioską. Mój chłop jedzie na robotę i nie ma szans z nim w ogóle pogadać, bo to jakaś kosmiczna robota, której on sam nie ogarnia, więc "radź se sama". Szkolni koledzy w klimacie "mamy 4 tesle i 2 lamborghini". A ja nie jeżdżę autem, poza tym, auta nie będzie.
I teraz tak:
- pozostaje mi uber, ale na takie wioski ubery nie chcą jeździć i najczęściej przyjeżdża jakiś przerażający (np. osoba, która budzi mój niepokój, albo w aucie strasznie śmierdzi... tak w 100% było do tej pory)... już nie wspomnę, ile to kosztuje!
- podjechalibyśmy autobusem, ale Młody obecnie już się wstydzi, że wszyscy autem, a my autobusem...
- na dodatek okazało się, że jest w tym czasie zebranie, więc muszę odstawić Młodego, lecieć na zebranie, wyjść z zebrania trochę wcześniej i odebrać Młodego...
Normalni ludzie albo jeżdżą autem, albo mają znajomych, rodzinę, których mogą prosić o podwózkę... Ja nie umiem, nie mam, no i tak wstydziłabym się prosić o coś takiego...
Przyznaję, już naprawdę wiele razy postanowiłam spiąć się i uczyć jeździć. Ale nie ma kasy, a z moim chłopem, jako instruktorem - no źle się jeździ. Brakuje też czasu. Ja mam dosłownie fobię i niemal traumę po kursie prawka, a cała sprawa jeszcze urosła teraz do rozmiarów, kiedy wzbudza to moją panikę.
Bue :(
Wstydzę się, że zobaczą rodzice kolegów Młodego, jak idę na zdechły podmiejski autobus i będą chcieli mnie podwozić... Jeżu, wtedy mi totalnie wstyd.
1. Bo co za dziwaczka, co nie jeździ autem normalnie, tylko wlecze się autobusami.
2. Trzeba rozmawiać w tym aucie! Sam na sam w takiej zamkniętej przestrzeni, czuję panikę.
3. Podwożą mnie pod chatę... naszą ubogą, rozwaloną chatę...
Kurfa, czemu ja, osoba powalona, mam dziecko, któremu pewnie ryję beret? :/