Powiem tak: gdyby wcześniej nie wyskakiwano mi z gadką, że "uratowałem x osób, więc uratuj się, bo ja ci tak każę" to by tego nie było. Ale i tak nadal bym pisał z pozycji człowieka zalęknionego, wrogo nastawionego na świat, który sam mnie tą wrogością nakarmił odmowami, kłamstwami i presjami. Więc nie wiem.
A jeśli ludzie nie chcą udowadniać, że się mylę co do nich, to okej. Na nich nie mam wpływu. Niech do swojej śmierci trzymają się poglądu, że jestem złym człowiekiem, że jestem złem, że szkodzę, że nie jestem nikomu potrzebny, że powinno się mnie dożywotnio zamknąć, pozbawić mnie prawa głosu i wszelkich innych praw, że powinno się mnie utopić, podpalić, pobić, zabić. A osoby wierzące i jednocześnie mi wrogie niech modlą się o to, by w moim życiu pojawiały się same nieszczęścia i problemy i żadnej radości z życia. Zupełnie tak jak to robili moi wrogowie wobec mnie. Bożek takich modlitw posłuchał się wtedy to posłucha się i teraz.
Zresztą i tak nie szukam tutaj nikogo do choćby zakolegowania się. Przecież jestem zbyt inny, zbyt nieszablonowy, zbyt trudny.