Ciekawe, czy są jeszcze na świecie ludzie, którzy mają taki sam stosunek do samochodów jak ja.
Jeżdżę sobie tym moim zbiorkomem, obserwując, co ludzie robią w tych korkach. Dziś widziałam jednego pana, który mył zęby. Zazwyczaj ludzie siedzą w telefonach. Szczególnie rano widać na twarzach frustrację.
Pominąwszy tych, którzy "nie mają zasięgu" czyli są po prostu wykluczeni komunikacyjnie (chociaż w ostatnich latach powstało parę fajnych park&ride).
Moi sąsiedzi nie są. A w godzinach szczytu jakaś część z nich mija mnie autem, gdy stoję na przystanku.
Czy to kwestia prestiżu? Czy obciachowo jest jeździć komunikacją miejską? Czemu ludzie w moim wieku z małymi dziećmi wolą stać w korkach niż przemknąć tramwajem? Czemu kształtują kolejne pokolenie przyspawane do auta? Przecież bez rodziców cała ta szkolna gadanina o zdrowiu (robię prawie całe dzienne zapotrzebowanie krokowe właśnie dreptając na autobus/tramwaj), o ochronie środowiska psu na budę...