Podjęliśmy decyzję, że być może zmienimy szkole. Za rok. Jeśli nadal tak będzie.
Nawet nie chodzi o to, że my nigdy nie zarobimy kasy na wille, a Młody się wydziera, że wszyscy koledzy w klasie mają wypasione chaty...
O tem klimat chodzi. Chwalące się dzieci. Poczucie niższości u dziecka. Nie widzę tutaj niczego dobrego. Szkoda, bo kadra w szkole naprawdę spoko.
Dziś dziecko idzie na urodziny do celebrytow. Willa, żenujące konto na insta i mam dosłownie wysypkę na myśl o spotkaniu z tymi rodzicami. Tzn. oczywiście spływam stamtąd, ale jakoś trzeba dostarczyć dziecko. Teraz myślę, że może jednak trzeba było się nie zgodzić?
Nie bardzo im ufam poza tym. Na dodatek, znów oczywiście jestem bez auta, więc muszę kombinować, jak dojechać do tej willi i nie zbankrutować. Yh. Co za kretyński sytuacja po raz kolejny.
Problemy pierwszego świata. Tymczasem jebie się całość życia i tak naprawdę nie wiem, co będzie dalej. Tzn wiem - chujowo będzie. To tylko kwestia czy będzie totalnie chujowo, czy umiarkowanie chujowo. Jeśli moj organizm nie rozsypie się totalnie od tego stresu i samotności, to zaiste będzie cud.