Nigdy nie widziałam się w roli nauczycielki, nigdy nie uważałam, że się do tego nadaję, a teraz... spędzam parę godzin dziennie na przygotowywaniu materiałów dla młodej do nauki, na tłumaczeniu i znajdowaniu sposobów na to tłumaczenie, tak żeby młoda załapała. Przez te dwa lat szkoły sama nauczyłam się, ze jest wiele dróg do osiągnięcia celów edukacyjnych i mogą być one kompletnie różne dla poszczególnych dzieci, trzeba tylko, albo aż chcieć ich poszukać pod indywidualne potrzeby konkretnego dziecka.
A na koniec sukcesy młodej mnie uskrzydlają. Wiem, że to pikuś, ot kolejna "madka" kształtująca poczucie własnej wartości na dziecku, ale... moje dziecko miało nie ogarnąć szkoły, miało nie nauczyć się czytać, miało mieć generalne problemy z dostosowaniem się do masowej podstawówki, a tymczasem radzi sobie lepiej od wielu normatywnych dzieci. To kosztowało nas obie wiele pracy, ale było warto :)