Można powiedzieć, że pętla zaciska mi się na szyi. Niejedna. Nawet chatGPT czarno widzi moją przyszłość ;D Coraz częściej jestem na skraju wybuchu. Wokoło oczekują ode mnie wyrabiania 200% normy, a ja ledwo daję radę 20.
Czasem dziennie kilka ataków paniki i rozpaczy. Muszę sobie to przełknąć i zachować pogodny uśmiech. Coraz mniej mam siły na ogarnianie. Niby drobiazg, ale chata dosłownie gnije - nie jestem w stanie nic zrobić. Nie mam już siły słuchać od rana do wieczora "złego humoru" dziecka. Wszystko źle, wszystko niedobrze, nie mam cierpliwości, wybucham coraz częściej. Moja matka, która oczekuje, że będę wokół niej skakać, wtrącająca się i obrażająca. O reszcie, to nawet nie mogę napisać.
I co ja mam u tego psycha powiedzieć? Miły, przystojny chłopak, w sumie to nie narzekam, bo ogarnięty. Ale co ja mam powiedzieć...?! Przecież to nic nie da. A ja nie mam siły, ani odrobiny siły, żeby samodzielnie konstruować koncepcje, plany i starać się jakoś cokolwiek ogarnąć.
Więc owszem, heheszkuję sobie tak ogólnie. Spycham istotne sprawy. A tak naprawdę tonę... I w sumie nie wiem, jak to się skończy. Najbardziej się boję, że wydarzy się coś przerażającego i wtedy ja po prostu ze stresu wpadnę w totalny paraliż.
Wiadomo - nie mam nawet jednej osoby, z którą mogłabym pogadać przez chwilę. Nawet o czymś lżejszym... :(