No dobra, a co jeśli samobójstwo stanie się kiedyś jedynym właściwym rozwiązaniem? Póki co udaje mi się wypełniać wszystkie obowiązki: praca, dziecko, zakupy, gotowanie, sprzątanie, opieka nad kotem. Jestem w stanie wyszarpać nawet od tego zjebanego życia kilka godzin w tygodniu na budowanie relacji z kimś spoza mojego smutnego świata. Oczywiście z koniecznością zachowania dystansu i oddzielenia tego, co stanowi 90 procent mojego życia od spraw związanych z tą znajomością, co w przypadku moich zaburzeń, a może mojej osobowości, jest jak stąpanie po kruchym lodzie. Tylko że przy moich zasobach i z perspektywą pogorszenia się stanu zdrowia mojego dziecka i nieuniknionym pogorszeniem się mojego zdrowia, nawet drobna przeszkoda może doprowadzić do katastrofy. Po wielu latach małżeństwa i związanych z tym nieoczywistych tortur spocjalnobytowych i rzecz jasna psychicznych już nie jestem w stanie obniżyć pod żadnym względem poziomu życia. Nie jest on może zbyt wysoki, ale mogę przesypiać noce, mam w wynajmowanym mieszkaniu ciepło i czysto. Oczywiście płacę za to niesprawiedliwe dużo. Pewnie to kryptodepresja, ale nawet fakt, że brakuje mi urlopu na swój odpoczynek, bo muszę go brać na planowane wizyty u lekarzy, na rehabilitację itp., wywołuje u mnie jakiś wewnętrzny skurcz.