Jestem w ujowym nastroju, coraz bardziej przerażona, coraz bardziej nerwowa. Gdybym miała kontakt z ludźmi to mogłabym byc teraz bardzo wredna, na szczęście/nieszczęście kontaktu brak.
Nie mam komu powiedzieć o moim przerażeniu, T. wszystko kwituje tekstem, że jakoś to bedzie, ale to jakoś ogarniać będę w stresie ja.
Poza tym jest mi w cholerę źle od tego jebanego obiadu. Jest mi źle, że źle myślę o mojej rodzinie, że taka jestem na nich wkurwiona za całokształt. Ja sie instynktownie chyba staram izolować, bo wiem, że te maleńkie historyjki, te ciupkie przykrości, te maleństwa, o ktore dorosły, dojrzały człowiek nie powinien mieć pretensji, potwornie wytrącają mnie z równowagi, a ja nie mam na to teraz ani ochoty, ani siły.
Potrzebuje schować się w norze, ale niestety z pewnymi zobowiązaniami, w pewnym wieku, to juz niemożliwe.