Obejrzałam filmik o premierze książki o Agacie Wróbel i przeczytalam komentarze pod nim.
Nie żebym się bardzo podnoszeniem ciężarów interesowała, ale jednak reakcje ludzi są ciekawe.
Biedna Agusia, mistrzyni schorowana przez sport, opuszczona, bez pomocy i wsparcia, ten nasz skarb narodowy.
Ale ja parę miesięcy temu czytałam artykuł o tym jak Wróbel dostaje rentę od państwa, w kupię około 10 tyś miesięcznie. Jak próbował pomagać jej MOPS, jak organizowano jej pomóc lekarską, wizytu u diabetologów i leczenie, wg prasy większość jej problemów zdrowotnych to nieleczona cukrzyca, a ona miała na to wszystko wywalone.
I teraz się tak zastanawiam, czy jak sie jest super sportowcem/artystą/pisarzem/malarzem/celebrytą, zresztą wstawcie sobie co tam chcecie, ale generalnie osobą znaną i "zasłużoną", to już radosnie można miec w zadzie, że jest to osoba "trudna" i być może po prostu radośnie czerpiąca korzyści ze swojej sławy.
Tak sobie żyję w mojej banieczce, gdzie rodziny osób z roznymi niepełnosprawnościami, walczą o byt, o leczenie, o rehabilitację, o rentę, często są z tego powodu wyzwane od pasożytów, pogardzane, instytucje państwowe jawnie pokazują im środkowy palec, a tu mamy bidulkę Agusie, co sama se uszy odmraża, która u szytu kariery pojechała se sortować śmieci w Anglii, bo chciała żyć "normalnie", co ma 10 tyś miesięcznie i wsparcie z każdej strony, łącznie z poklepywaniem po głowie przez internautów, ale wciąż jest biedna i pokrzywdzona przez los.
No jakoś nie umiem tak na spokojnie o tym czytać.