Upierdliwość podejmowania decyzji.
Kiedy do procesu decyzyjnego dochodzą lęki, schizy i niełatwe dziecko, to mam wrażenie, że oszaleję.
Ale chyba najbardziej męczą mnie decyzje dotyczące wyjazdów.
Bo zawsze mam w głowie, że przecież każdy normalny człowiek kocha wyjazdy i pakuje się w 2 minuty. Bo przecież lepiej jechać niż nie jechać i siedzieć w domu... Bo dziecku szkodzę, nie zgadzając się na jakiś wyjazd...
I odpala mi się schiz, że MUSZĘ i POWINNAM jechać. Ale przeciez z drugiej strony, każdy wyjazd to stres i nie każdy tak na logikę uważam za sensowny i opłacalny. Albo po prostu z jakiegoś powodu nie chce mi się jechać...
I teraz też:
Wyjazd bardzo tani, bo taki "przy okazji" i miejsce, jak dla mnie fajne.
(Poniekąd nie znoszę tych wyjazdów "przy okazji". Czuję przymus korzystania z nich.)
Ale...
- Dojazd nielekki. To jednak 700km w jedną stronę i z Młodym nieważne czym i o jakiej porze, ale na pewno będzie ciężko.
- Trudno przewidzieć, ale znając Młodego, należy spodziewać się marudzenia, bo będzie głównie ze mną, tylko trochę z wujkiem lub ojcem, dziecięcego towarzystwa brak. Czyli dla niego nuda.
- Pora roku i pogoda wiadomo jaka, a Młody jednak niestety, niekoniecznie chętnie wyjdzie w każdą aurę.
- Jakieś zadupie, więc spokój, dla mnie ekstra, ale z Młodym często takie wypady kończa się wielkim marudzeniem, bo nudno.
- Ciemne wieczory oznaczają, że będę musiała Młodego animować, bo nie będzie co robić. Przyznaję, strasznie mi się nie chce.
- Młody zarwie szkołę i wszelkie zajęcia.
- Ja znów będę z robotą i wszystkim w dupie, bo non stop animując Młodego nic nie zdołam zrobić.
- Po drodze będzie trzeba odwiedzić teściów, na co mam alergię i co rozciąga drogę powrotną. Nienawidzę tego, że gdziekolwiek jedziemy to trwa 2x dłużej niż pokazuje google.
- Podróżowanie z wybiórczym niezdrowym dzieckiem nie jest takie proste - jednak muszę trochę jedzenia przygotować. To znowu zajmuje czas, głównie ten czas, kiedy powinnam spać. Nie mam siły naprawdę...
- Samo pakowanie też nie zajmuje mi 2 minut, więc kolejna rzecz, która zajmuje mi czas i której nie znoszę.
I na samą myśl czuję się w związku z tym zmęczona. Wolałabym spędzić dłuższy weekend robią sobie drobne wypady w okoliczne fajne miejsca.
Byłam już na tingu, spałam u kogoś z couchsurfingu, pod namiotem ostatnio spędziłam prawie 2 tygodnie, w tym tydzień bez wody i prądu, byłam na basenach termalnych, na nartach i jechałam 300km tylko po to, żeby poprowadzić jakieś chujowe warsztaty. Czy zatem można uznać, że nie jestem takim drewniakiem?
A co jest w tym zabawne, większość tych wypadów kosztowała mnie kawałek zdrowia. Po ostatnim do dziś choruję i nie mogę się wygrzebać. Więc jeśli odpuszczę, to może nie będę drewniakiem? ;/ Yh.