Myślałam, że już się poznałam ze szkołą młodych i już nie będę panikować, ale okazało się, że mi to chyba nigdy nie minie. I tak się zastanawiam czy do mnie fakt, że moje dziecko jest niepełnosprawne nie dociera na raty?
Nigdy nie miałam jakiegoś wielkiego załamanie po postawieniu prawidłowej diagnozy. Trochę nam to zabrało i było mocno rozciągnięte w czasie, więc jak w końcu lekarze powiedzieli: "ooo, tu jest problem", to poczułam jakąś ulgę, nie miałam też fazy żałoby po zdrowym dziecku, którą często opisują rodzice dzieci z niepełnosprawnościami. Ale może, tak zderzając się z rzeczywistością, która dla nas i tak jest łaskawa, ale z opowieści, wiem jak może być okrutna dla takiego dziecka jak moje, przesiąkłam tym strachem i dopada mnie ten żal i wściekłość, a czasami niemoc, a że wyrzucić tego nie mam jak, to mi rośnie w środku.
Sama nie wiem. Jest dobrze, jest źle, jest dobrze, a i tak jest źle.