Tak naprawdę, jeśli zdechnę na raka, to obiektywnie same plusy.
Jedynym problemem jest dziecko, ale powiedzmy, nie jestem jakoś dla niego zajebista. Poradzi sobie. Może śniadania mu nikt nie zrobi takiego, jak ja, ale chuj z tym. Przecież i tak źle go wychowuję. Inni mają gorzej. Beze mnie z tatusiem podbiją świat. Nie będą mieć na ogonie jęczącej, lękliwej matki.
Całe życie słucham o tym, jaka jestem chujowa i całe życie wychodzi mi chujowo. Więc w zasadzie, logiczne, że usunięcie mnie z tej rzeczywistości ma sens. Bo jestem złym człowiekiem.
Zawsze byłam złym człowiekiem, dlatego ludzie mnie nie lubią. Dlatego nawet własna rodzina mnie nie znosi. Dlatego jestem zawsze samotna i tutaj także nie wzbudzałam pozytywnych uczuć.
Oczywiście, że jest mi przykro z tego powodu. Bo co? Miałabym się cieszyć, że jestem chujowa?