Przeciętny psych myslę zna te mechanizmy.
Teraz coraz więcej zresztą mówi się o pacjentach, którzy bardzo się maskują i wysoko funkcjonują. Poniekad jest to najbardziej zaniedbana grupa ludzi z zaburzeniami. Powszechnie się uważa, że skoro taki człek daje sobie radę i jeszcze do tego się uśmiecha, to nie potrzebuje pomocy.
I to zaniedbanie napędza mechanizm destrukcji.
W przypadku osób z autyzmem (tzw. Asperger) zwykle kończy się to solidną depresją i wypaleniem.
W przypadku np. depresji kończy się to nawet i śmiercią.
Nadal ciężko nam przyjąć do wiadomości, że ktoś może czuć się naprawdę bardzo źle, chociaż teoretycznie wypełnia obowiązki i nawet się uśmiecha. Skoro potrafi, to nie może być źle, cso nie? Ale to działa inaczej.
Sama się niemal nabrałam na uśmiechy znajomej, która ma ptsd i bardzo trudną sytuację życiową, ale wszyscy ją lubią, bo "taka miła i wesoła". Ona tymczasem krocie wydaje na jakieś totalnie odwalone fiku miku, zioła i inne cuda, bo w terapie i leki już zwątpiła.
Ja tez oficjalnie jestem zadowolonym, uśmiechniętym człowiekiem, wychodzę tylko na chwilę do kibla, żeby opanować atak paniki i się ewentualnie porzygać ;)