Dokładnie rok temu, po trzech dobach spędzonych na intensywnej terapii, zaczęłam odzyskiwać świadomość. Przez te trzy doby lekarze nie dawali szans, że wrócę, ale robili wszystko, żeby tak się stało. No i wróciłam na tę stronę stety, niestety. Na intensywnej terapii leżałam jeszcze do 12 listopada i wyszłam do domu. Lekarze uprosili konsultanta psychiatrę, żeby nie odsyłać mnie standardowo na oddział zamknięty, bo z całkiem bezwładną prawą ręką i bez czucia w palcach lewej ręki nie dam sobie tam rady, a nikt się mną nie zajmie.
I to chyba jest dzień, który kończy ten rok, w którym wszystko odliczałam rok wstecz. Rocznica naszego cudownego wyjazdu, rocznica śmierci Wojtka, rocznica mojej próby s. Koniec tych rocznic. Teraz wszystko zaczyna się liczyć od nowa.
Czy się cieszę, że mnie odratowal? Mam ambiwalentne odczucia. Gdyby im się nie udało, byłabym bardzo szczęśliwa, o ile po śmierci można coś czuć. W każdym razie, teraz wiem, że byłoby to najlepsze rozwiązanie. Z drugiej strony, w ostatnim roku, już po tych wszystkich tragediach i katastrofach, zdarzało mi się być szczęśliwą i odczuwać radość i satysfakcję w pewnych sytuacjach. Z trzeciej strony, chwil, w których żałowałam, że mi się nie udało, zwłaszcza chwil, gdy tęsknota za Wojtkiem była nie do zniesienia - i te chwilę nadal bywają - było jednak więcej.