Kolejny dzień w tym więzieniu dusz, zwanym szpitalem psychiatrycznym, przetoczył się jak czarny deszcz po zbrukanych ścianach, nic nowego nie wyłoniło się z jego rozkładającej się mgły. Ja, zagubiony w labiryncie obojętności, nie wiem już, jak ułożyć słowa wobec lekarza, aby choć odrobina światła przedarła się przez ten gruby welon bezdusznej rutyny. Każda próba rozmowy kończy się jak rykoszet, odbija się od jego obojętności i wraca do mnie w postaci zimnego, milczącego potępienia