Kolejny weekend rozciągał się jak rozkładająca się padlina nad krajobrazem mojego szpitalnego lochu. Czas płynie tu nie w godzinach, lecz w cuchnących oddechach ścian, które jęczą, gdy tylko próbuję zasnąć. Wczoraj odbył się obchód, parada białych płaszczów, które przyszły i odeszły, zostawiając po sobie pustkę większą niż rana po wyrwanym sercu. Nie zdradzili, kiedy wypuszczą mnie z tej klatki, jakby byli katami, którzy lubują się w przedłużaniu egzekucji. Jutro znów ich orszak nadejdzie i tym razem nie będę milczał. Wrzucę im w twarz własny gniew, jak zgniłe owoce, i będę się kłócił o wyjście jeszcze w tym tygodniu, choć wiem, że moje prośby są dla nich tylko rozrywką, a mój bunt kolejnym dowodem szaleństwa.
Ale nie poddam się będę walczył!