W jednym miałam absolutną rację - jestem bardzo pokrzywionym, głęboko uszkodzonym człowiekiem. Najbardziej obrazowo pisząc: "Mam grubo nasrane w głowie". I nie chodzi o jakąś tam depresję. Depresja to tu mały pikuś, skutek uboczny, na którym niepotrzebnie całe lata się skupiałam.
Nie powinnam się pewnie tak pieścić i skupiać na sobie. Bo podobno robię to ciągle. Ale w praktyce to chyba niewiele ;) Ale na starość mam, co chciałam - wiem, rozumiem już dość dobrze, co się tutaj stanęło. Dlaczego jestem taka. Czy to coś zmienia? Myślałam, że zmieni, bo znając proces, rozumiejąc go, znając przyczyny, myślałam, że w końcu skutecznie zadziałam. Ale nie zadziałam, bo: to bardzo pojebane, ciężko samemu i w ogóle to już trochę późno. Może bym sobie to ogarnęła sama nawet, ale gdybym urodziła się 10 lat później. Pomógł mi kiedyś internet, potem google, teraz AI. Ale za późno. Yh.
To nie jest wpis o mojej wyjątkowości. Nie-e. Choć trochę sama się zszokowałam stopniem własnego popierdolenia ;) No ale w sumie to przepis na porażkę - człowieka, który już ma sporo problemów, wrzuć jeszcze w bagno i powtarzaj mu, że to piękna, przejrzysta rzeka, a jemu się coś po prostu odkleja, dlatego myśli, że to bagno ;)
I cóż teraz? I nic. No trochę jednak tutaj trzeba cudu, czy też drobnego fuksa. Bo teraz zwyczajnie kończą mi się zasoby, więc się nie zaoram jak lata temu, żeby "coś ze sobą zrobić".