Pierwszy raz w życiu straciłam głos wskutek zapalenia krtani. Ciekawe doświadczenie, które skłoniło mnie do rozważań, jak by to było, gdybym już nigdy nie miała głosu odzyskać. No i stwierdziłam, że z jednej strony chyba poczułabym dużą ulgę. Bo ja się całe życie boję mówienia, rozmawiania z ludźmi. Boję się, ale także nie potrafię, mam blokady i pustkę w głowie. Jeśli relacja nie jest bardzo bliska i jeśli nie pojawi się u mnie jakieś większe zaufanie, to nie ma szans, że będę więcej i bardziej normalnie gadać. No i tak sobie pomyślałam, jaka to by była ulga. Skończyłyby się dziwne spojrzenia, dziwne uśmieszki, pytania i komentarze typu "Czemu tak mało mówisz?", "No powiedz coś!", "Czemu ja się muszę zawsze produkować, a ty prawie nic nie mówisz?", i jeszcze "Przecież tobie nic nie brakuje, masz wiedzę, normalnie się wysławiasz, więc na pewno umiesz więcej gadać". Te wszystkie komentarze zawsze dodatkowo zaniżały mi moje i tak niskie poczucie wartości. Dawały odczuć, że przecież "na pewno potrafię gadać, tylko pewnie nie chcę." Sprawiały (i w sumie nadal sprawiają), że odsuwałam się od ludzi jeszcze bardziej, bo czułam się nieakceptowana taka, jaka jestem.
A tak oprócz tego to się zastanawiam, co zrobić z antybiotykiem, który mi dziś lekarka przepisała. Nie chcę brać, ale ona stwierdziła, że skoro katar trwa już tydzień i się nie zmienia (ciągle mega zapchany nos, raz wydzielina wodnista, a raz gęsta, ciągle to się zmienia), temperatura od tygodnia podwyższona, teraz doszedł jeszcze kaszel i to zapalenie krtani, no to już najwyższy czas na antybiotyk. Nie wiem... chyba jednak jeszcze z nim poczekam.