Zabawne.
Kiedyś marzyłam o tym, by pracować w radiu. Ale mam słabą dykcję. Pisać też nie potrafię, więc dziennikarzem też nie zostałam.
Nie pochodzę z inteligenckiej rodziny. Nadrzędną wartością u nas była praca. Nawet ta całkowicie bezsensowna.
Kiedyś na trasie dom-szkoła był kiosk. Moje okno na świat. Gazeta Wyborcza kosztowała chyba nieco więcej niż batonik. A może dwa batoniki. Może tyle, co bułka w szkolnym sklepiku podgrzana w mikrofali. Dla mnie synonim majętności. Mikrofalówka i kupno bułki w szkolnym sklepiku.
Dziś kiosków już prawie nie ma. Nakłady prasy coraz mniejsze.
Niby dostęp powszechniejszy, ale to raczej pozór. Mocno trzeba uważać na to, co się otwiera/ogląda.
Jedyne, co można robić to płacić za porządne dziennikarstwo. Kupować prenumeraty, by było komu tworzyć niezainfekowany kontent.
Za darmo to można dziś nie tylko w mordę dostać, ale też stać się pożytecznym idiotą szerzącym prokrlemlowską ideę...