Zbliżam się do końca swojej ponad rocznej terapii i nawet nie wiem, ile jeszcze będzie spotkań. Wydaje mi się, że dwa, ale pewności nie mam. No takie to wszystko dziwne, że nawet nie wiem, kiedy koniec :D Ogólnie to miałam chodzić osiem miesięcy, bo tyle przewiduje NFZ i nie wiem, jakim cudem chodzę dłużej. Coś tam terapeutka gadała, że wywalczyła niby specjalnie dla mnie dłużej, ale nie ma co jej wierzyć, bo ona jest dość pokręconą osobą ;D W ogóle jak tak sobie teraz myślę, to ta terapia była dosyć słaba i było naprawdę sporo rzeczy, do których mogłabym się przyczepić. Na przykład to, że sesje trwały 35-40 minut, bo ona sobie przyjeżdżała do pracy późniejszym autobusem ;) Na wielu sesjach mnie zagadywała, że nie było przestrzeni na to, abym ja więcej mówiła (mówiłam jej o tym, ale niczego to nie zmieniło). Albo opowiadała mi przez prawie całą sesję o swojej wycieczce zagranicznej i pokazywała zdjęcia z niej namawiając mnie, żebym sobie też jechała, bo to przecież takie fajne i przyjemne jechać samej za granicę, no i trzeba wychodzić ze swojej strefy komfortu :D :D :D Ale przymykałam na to oko, bo aż tak tragicznie nie było, jakieś tam minimalne wsparcie to mi jednak dawało. Dało też jakieś tam narzędzia do pracy nad sobą. No i zyskałam troszkę większy dystans do siebie, do świata, do ludzi. Jednak depresji, nerwicy, lęków i bezsenności nie zlikwidowało ;) Wyjść do ludzi też nie wyszłam ;D I ogólnie dalej jest do d**y, nie ma się co oszukiwać. Ale nie liczyłam tu na zbyt wiele. Poznawczo-behawioralna to zdecydowanie za mało, by mogło mi jakoś znacząco pomóc.