Tak prawdę mówiąc - nie wiem. Nic nie wiem. W głowie mam totalny burdel i naprawdę nie mam pojęcia, czy ja przesadzam, czy może faktycznie coś jest nie tak? Czy przejmuję się zanadto, czy może ma to swoje uzasadnienie? Czy mam prawo być zmęczona, czy tylko jestem obibokiem? Czy to faktyczne lęki, czy może wygodnictwo? Czy kiedykolwiek byłam inteligentna, czy to tylko maskowanie? Czy jestem toksyczna, czy to nieporozumienie?
Nie wiem. Czy powinnam się leczyć, czy wziąć w garść? Żyć, czy strzelić w czerep? Wziąć za wygląd, czy mieć go w dupie?
Nic, zupełnie już nic nie wiem.
Nie jestem w stanie powiedzieć, co mnie gnębi, ani czego potrzebuję, czego chcę. Usuwam się tylko w cień, dopasowuję, ukrywam. Kasuję swoją obecność. Doszłam do punktu, kiedy stałam się niewidzialna. Jak mebel, który jest, ale nikt go nie zauważa. Jego zadaniem jest zapewniać innym komfort.