Zawsze gdy wydaje mi się, że jakoś zaczynam panować nad życie wszystko zaczyna się walić.
Dlaczego za każdym razem gdy zaczynam normalnie rozmawiać z P nagle ponownie pojawia się Ona i wszystko niszczy. Niszczy wszystko na czym mi tak bardzo zależy.
A ja jedyne co potrafię zrobić, to...
Jestem do niczego. Przegrywam za każdym razem tuż po starcie. Tak bardzo siebie nienawidzę. Nie jestem w stanie zapewnić własnym dzieciom spokojnego, stabilnego domu. Na każdym kroku krzywdzę nie tylko siebie, ale moich najbliższych również.
Dlaczego tamtego feralnego dnia zawróciłam pod namiot? Dlaczego nie zdechłam jak pies gdzieś pod drzewem? Dlaczego nie mam odwagi odebrać sobie życia.
Przecież skoro tak bardzo nienawidzę siebie i swojego życia, powinnam znaleźć w sobie tą resztkę sił i zakończyć to raz na zawsze.
Pozostaje mi czekać, aż los się do mnie uśmiechnie i pozwoli mi wydać ostatnie tchnienie, zamknąć oczy i odejść z tego świata. Tylko do cholerny jasnej niech ta chwila nadejdzie jak najszybciej!!!