Lisamona.
Nie wiem, co myślę o teoriach tego typu, bo straciłam do nich zaufanie od czasów popularności high need babies. Ograniczone zaufanie do jedzenia jest być może ewolucyjne, natomiast wybiórczość już niekoniecznie. Mój Młody je ubogo, więc jest się czym martwić. Już miał niedobory, okresowo ładujemy witaminy i inne takie.
Dla mnie było ważne zdrowie żywienie, zwłaszcza za małego dzieciaka. Potem i tak dzieci z wiekiem sięgają po różne rzeczy. Wyszłam z założenia, że póki mam nad tym kontrolę i póki jest organizm młody i wrażliwy, to zrobię, co możliwe, żeby dobrze jadł. Do pewnego momentu szło ok.
Nie jestem aktualnie restrykcyjna, Młody je słodycze, ale pilnuję ewentualnie umiaru i szukam tych lepszych. Serce mnie jednak boli, kiedy chce jakieś paskudztwo naszprycowane barwnikami i innym badziewiem. Wolę jak zje czekoladę. Ale też no własnie - on tak kiepsko je, że staram się, gdzie mogę trochę poprawić. To nie jest dziecko, które nie zje czegoś, bo nie lubi, ale ogólnie menu ma dość szerokie. On np. na półkoloniach głodował, bo się okazało, że nie tknie tego, co w menu, a chodziło o jakieś naprawdę drobiazgi. Takżeten.
Zresztą, czy półkolonie, czy jakieś wyjścia do kogoś, zawsze muszę mu dać pudełko z jedzeniem. U koleżanki nie zjadł nawet naleśników, takich pustych, bo mu coś w nich nie pasowało. U mojej siostry nie tknął rosołu, bo też nie taki... Ziemniaki u babci są też złe. Itp.