Mam w głowie wieczne rozjazdy.
Np. z jednej strony popieram ciałopozytywność i uważam, że to głupie, kiedy wygląd ciała ogranicza nam robienie tego, na co się ma ochotę, zwłaszcza że to nikomu nie szkodzi. Z drugiej strony, nie mogę się przełamać, żeby założyć krótkie spodenki i unikam wielu rzeczy z powodu wyglądu. Wyglądu, który teraz jest faktycznie bardzo nieatrakcyjny, tak subtelnie mówiąc. W ciągu ostatnich 2-3 lat bardzo nagle dopadł mnie czas. Oczywiście, deficyt snu, zmęczenie, zła dieta, mało ruchu - wszystko dołożyło trochę i teraz skóra mi wisi, zmarchy głębokie, całościowo - stara baba. I nie jest mi z tym dobrze. Nigdy nie byłam atrakcyjna, ale młodość i praca pozwalały jako tako żyć.
Oczywiście, można nawalić tapety, cuda czyni, ale nie mam na to czasu, umiejętności, szkoda mi kasy i w sumie nie o to chodzi. Nie mam też ciuchów ostatnio, bo szkoda kasy, stare nie pasują, albo się już zużyły.. Czuję się wyglądowo okropnie.
I jest mi wstyd, że jestem taka zaniedbana i szpetna.