Lisamona.
Rok zbliża się ku końcowi. To znaczy wiem, że jeszcze trochę czasu zostało i wiele (złego) może się wydarzyć... (Niczego dobrego się nie spodziewam).
Ale już teraz mogę powiedzieć, że to był trudny i ciężki rok. Oczywiście, wiem, że może być gorzej i snuję czarne scenariusze. Dudni mi też w głowie, że nie powinnam narzekać, bo inni mają gorzej i tyle nieszczęść na tym świecie... Ale i tak uważam, że to był trudny rok. I niebywale smutny.
Boję się tego 2026, a chciałabym wierzyć, że jednak przyniesie jakieś dobre zmiany. Tyle spraw się posypało, poknociło i rozpieprzyło. I jeszcze jakaś trauma, której nigdy bym się nie spodziewała.
Najbardziej jednak smuci mnie kwestia ludzi.
Rok temu tych ludzi było wokoło więcej, nawet w pracy. Niektóre relacje jednak okazały się bardzo rozczarowujące, a inne zepsuły się z jakichś głupich powodów. To nie były wow relacje, ale były. I się zmyły :/
Nawet mój chłop i moje dziecko czują samotność.
Samotność dziecka mnie szalenie martwi. A na chłopa tez mi smutno patrzeć, bo trzeba mu przyznać, że on dbał o te relacje. I sam głęboko przeżywa, że tak się sprawy potoczyły. Pamiętam, jak się cieszył, że jest taki fajny team. I teraz, gdy z trudem ogarnialiśmy sprawy, bo wszyscy inni mieli to w dupie, widziałam jak jest mu przykro :/ Wcale mnie to nie dziwi.
Wyjątkowo w tym roku nie chcę spędzać Sylwestra w domu, bo czuję, że zalewa mnie smutek.