Lisamona.
No cóż. Mam teraz niska wytrzymałość. Jestem bardziej zirytowana, bardziej zmęczona, bardziej zestresowana. I częściej wybucham. Siadła mi psycha, ale myślę, że miała prawo.
Źle radzę sobie z poczuciem winy, łatwo tym manipulować. A matka mnie triggeruje.
Standardowo ona umiera, a ja czekam na jej śmierc. Umiera już jakieś 20 lat co najmniej. Ale czasem mam wrazenie, ze wszyscy poumierają, a ona dożyje setki.
Codziennie mnie wnerwia swoimi tekstami, ale nie daję się sprowokować. Nie nastawiam dziecka przeciwko niej, a łatwo to zrobić, mogłabym.
Chronię jedynie moja prywatność i nie prowadzę z nią towarzyskich pogawędek. Kiedy słyszę, co do mnie gada, to co 5 min mam wkurwa. Nie dam rady.
Nie wchodzę jej w drogę, nie tykam jej rzeczy. Niczego jej nie zmieniam. Ma po swojemu. Ale też nie będę zmuszać dziecka, że ma zjeść jej obiad. Bo nie chcę tego robić.
I oto jestem znów zła. Bo jak byłam mała to taka byłam inna, a teraz?! Co sie ze mną stało?
Nic, teraz tylko nie zgadzam się na to, żeby robić ze mnie kozła ofiarnego. Schrzaniłam sobie życie, ale choćbym nie miała teraz racji, to nie zgadzam sie na to, żeby dalej mnie szantażować i obwiniac.