Mój chodzi do szkoły prywatnej, za zajęcia musiałabym dodatkowo płacić. Półkolonie to koszt ok 800-1100 zł za tydzień. Na obóz sam nie jedzie, bo nie podoła emocjonalnie. Umie się sobą zająć, ale jeśli wpadnie w meltdown to już gorzej. No i czasem w emocjach nadal zdarzają mu się bardzo ekstremalne sytuacje.
Tam, gdzie mieszkamy nie ma Młody się z kim bawić. Jest tylko chłopiec 6 - letni. Taki peszek, po prostu akurat nie mieszkają tu dzieci, jeszcze parę lat temu mieszkały, a teraz dorosły i nie ma nowych.
Z kolegami z klasy ma średni kontakt, poza tym, nie bardzo mam jak ich zapraszać. Mamy totalny rozpierdziel w chacie, trzeba rozwalić łazienkę i szukać przecieku, pomalować klatkę schodową, posprzątać dosłownie wszystko. Nie miałam czasu w ostatnich miesiącach, ledwo ogarniałam rzeczywistość. Wstyd zapraszać kolegów, kiedy wszyscy mieszkają w willach itp.
Mój Młody nie jest dzieckiem, które się sobą zajmie dłużej, a ja nie mam urlopu, więc muszę wymyślić, jak pracować z marudą u boku. Mój to nawet nie potrafi oglądać długo jakiegoś badziewia, bo po godzinie go nosi ;)
Więc dla mnie wakacje są wybitnie trudne i każdy dzień jest szarpaniną.
Jest zapisany na półkolonie z kolegami z klasy, ale to tylko tydzień. Wyjedziemy też na trochę, ale nie tak długo. Nie tylko nie mam tyle kasy, ale też Młody nie chce iść na niektóre półkolonie. (Były np. niedaleko jakieś z dofinansowaniem za ok 400zł, ale Młody powiedziała, że okropne i koniec).
Tak, wiem, że większość ludzi jakoś sobie ogarnia. Ja mam codzienny płacz i muszę stawać na rzęsach, żęby coś dziecku wymyślić.