Zatem, wstępnie uzyskałam diagnozę - ADHD. I to jest ta diagnoza, która podobno nie budzi wątpliwości.
Czy skoro to ADHD jest w miarę ogarnięte, to czy jest warte uwagi? Skoro "jakoś funkcjonuję", to czy takie ADHD się w ogóle liczy?
Pewnie dla innych nie, bo nigdy nie widzą wysiłku, który wkładam w to, żeby funkcjonować tak, jak inni. To, co dla innych przychodzi tak łatwo i naturalnie, wymaga ode mnie solidnego spięcia, wykorzystania technologii, stworzenia list, przygotowań, sprawdzania po 30x, ogromu stresu... Ile to zajmuje mi czasu? No... sporo. Tego czasu, który inni przesypiają, czy spędzają na robieniu innych, fajnych rzeczy.
I to jest ta przyczyna, której tyle szukałam. Dlaczego nie mogę "po prostu jak inni" żyć, robić rzeczy...? Właśnie dlatego. Spektrum z kolei pozostało pod znakiem zapytania, mimo cech nie będę mieć okazji do oficjalnej diagnozy. I już w sumie nawet mi się nie chce.
A co mi z tego w zasadzie? Nic. Jest mi tylko smutno, bo zmarnowałam w zasadzie całe życie, męcząc się i obwiniając. Walcząc o to, żeby nadążyć i ukrywając swoje problemy.
Teraz jestem bardzo zmęczona, wypalona i sfrustrowana. Nie mam siły i ochoty tworzyć strategii, kombinować, żeby się dostosować i dalej udawać, że spoko jest. Nawet nie chce mi walczyć z bałaganem w szafie, skoro przez 40 lat nie zdołałam ogarnąć tej prostej rzeczy...