Uwielbiam japońskie horrory, bo tam strach nie jest tanią sztuczką ani krzykiem zza rogu ,on sączy się powoli, jak woda kapiąca z sufitu w opuszczonym domu.
Tam potwór nie zawsze ma twarz, czasem jest tylko cieniem, spojrzeniem z drugiego końca korytarza, ciszą, która nagle staje się zbyt ciężka.
W japońskich horrorach to nie krew jest najgorsza...
To inny rodzaj grozy, melancholijny, duszny, taki, który zostaje w tobie na długo po tym, jak film się skończy.
Może dlatego tak bardzo je kocham bo przypominają, że prawdziwy koszmar to nie potwór, który wyskoczy zza drzwi, tylko ten, który wprowadza się do twojej głowy i nigdy już nie wychodzi brrrr ;)